8 lut 2020

Tragedia Górnośląska — ''Dziennik księdza Franza Pawlara'' — Czwartek, 8 lutego 1945


Było już późno, gdy pan Kinne i ja siedzieliśmy wspólnie przy oknie, oszczędzając na oświetleniu. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi wejściowych. Nie tracąc czasu ruszyłem z miejsca, by je otworzyć. Ktoś domagał się po rosyjsku, bym oświecił światło. Podporządkowałem się temu rozkazowi. Gdy otworzyłem drzwi moim oczom ukazały się dwie postaci, dość nędznego wzrostu, uzbrojone w pistolety. Jeden z nich, o stosunkowo szerokich biodrach, stał pochylony do przodu. Przypominał sylwetką niedźwiedzia i mówił chrapliwym głosem. Drugi, może siedemnastolatek, miał chłopięcy wygląd. Obydwaj, na przemian, domagali się ode mnie złota.
— Dawaj suoto! — wykrzyknęli po rosyjsku.
Słysząc to, zaśmiałem się im w twarz. Tłumaczę, że aby dostać ode mnie złoto, powinni przyjść jeszcze przed pierwszą wojną światową ale i wówczas go nie miałem, bo liczyłem zaledwie pięć lat...
— A kak zołodo snajdiom? — spytał ten o posturze cyrkowego misia i niebezpiecznie zbliżył pistolet do mojej głowy.
— Jak tylko coś znajdziecie, będę się cieszył wspólnie z Wami i mam tylko nadzieję, że się tym złotem ze mną podzielicie — odpowiedziałem, otwarcie się już śmiejąc.
Gdy chłopcy zrozumieli, że nie dostaną tutaj żadnego złota, zażądali zegarków.
— Dla popa, zegarkiem jest wstające i zachodzące słońce, a w nocy księżyc i gwiazdy — powiedział grubszy, a patrząc bezpośrednio w stronę pana Kinne spytał:
— Dlaczego ten długi nic nie mówi?
— Jest stary i się śmiertelnie boi — wyjaśniłem, odpowiadając za pana Kinne.
— To Niemiec — te, Germaniec, ha? — zapytał już natarczywiej i powoli przystawił mu pistolet na wysokości brzucha.
— Ty jesteś Germaniec, ręce do góry! Ręce do góry!  — wykrzyknął raz po raz. Pan Kinne zrozumiał wreszcie co się dzieje i z wolna, trzęsąc się cały podniósł ręce. I znowu zabrzmiało to ostre:
—Ty jesteś Germaniec!
— Niechże Pan powie coś na litość Boga po polsku — wyszeptałem do niego. Na te słowa, w typowy dla siebie sposób, Kinne jąkając się wystękał:
— Ja katolik — Gliwice byro.
Pierwsze znaczyło ''jestem katolikiem'' i myślę, że pan Kinne w ten dość niezwykły sposób, chciał pójść na skróty drogą męczennika. Skalkulował sobie zapewne, że jak już ma umierać, to wyłącznie jako męczennik za świętą wiarę...
Rosjanie przeszukali mu gruntownie kieszenie, ale z chwilą gdy nic nie znaleźli, wycofali się. Gdy byli już za zamkniętymi drzwiami i słychać było dudnienie ich stóp, gdy schodzili w dół, poczułem jak na przemian oblało mnie gorąco i zimno. Był powód tego stanu. W tym bowiem momencie przypomniałem sobie, że zamiast dobrze schować zegarki, to zarówno mój, jak i zegarem panny Franciszki dałem do... szuflady w nocnej szafce.
Panu Kinne zaś stanowczo i dobitnie wyjaśniłem tego wieczora, że zamiast zabijać codziennie bąki ma się zabrać za naukę polskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz