31 sty 2022

Tragedia Górnośląska — ''Dziennik księdza Franza Pawlara'' — Środa, 31 stycznia 1945

Rosyjscy oficerowie, którzy byli u nas 25 stycznia, powrócili przyjeżdżając swoim małym, ciężarowym samochodem. Tym razem są zainteresowani mieszkaniami pozostawionymi przez rodzinę Münster, Poost i Morawskiego. Mam ich zaprowadzić do każdego z tych mieszkań. Gdy tylko napotykamy zamknięte drzwi, te są tym razem natychmiast wyważane. 

W domu Morawskiego na ścianie wisi talerz ceramiczny z napisem ''Orechow 1943''. Talerz zostaje zabrany, podobnie jak uznany za przejaw luksusu gramofon z pieczęcią rosyjskiej fabryki oraz szybkościomierz z regulowaną skalą. To wszystko jest rosyjskie.

— Jeszcze go dopadniemy — mówią.

Bielizna, ubrania i buty wyciągnięte ze skrzyń, szaf i szuflad, szybko tworzą stos na środku pokoju, przygotowany do zabrania. W jednej z szef oficerowie znajdują wojskową czapkę Alfonsa. To tylko dolewa oliwy do ognia! Po opróżnieniu mebli z wszystkich rzeczy, mieszkanie Morawskiego przypomina pobojowisko. Podobnie przebiega to w dwóch pozostałych mieszkaniach Poosta i Münstera.

Gdy w mieszkaniu Münstera wyłamana zostaje szuflada biurka, oczom Rosjan ukazał się wojskowy pistolet. Również z tego mieszkania zabrano wszystkie męskie, damskie i dziecięce ubrania wrzucając je na pakę samochodu.

Po tym wszystkim kazano mi ponownie oprowadzić Rosjan po pałacu. Tam również poszukiwano głównie ubrań i butów. Oszczędzę tutaj szczegółów, bo choć to wszystko nie dotyczyło mnie osobiście, to było aż nadto bolesne.

W pałacu było już dość ciemno, gdy wyważając drzwi dostaliśmy się do pałacowej spiżarni. Kazano mi tłumaczyć etykiety na konserwach i wekach. Oficerowie otwierali naczynia i weki, po czym palcem sprawdzali, co jest w środku. Po takiej 'degustacji' zostawiali otwarte słoje. Te po chwili, w ogólnym rozgardiaszu, spadały i ulegały zniszczeniu. Taki smutny koniec spotkał troskliwie przygotowywane kulinarne skarby panny Franciszki.

Na korytarzu było już ciemno, gdy w kierunku spiżarni, w której wciąż byliśmy, od strony pralni zaczęło się zbliżać kilka postaci ćmiących papierosy. Jeden z moich Rosjan zawołał: Kto idjot?. Padła odpowiedź: Swoi. Było to czterech Rosjan, a między nimi jakiś cywil, z którym byli mocno spoufaleni i do którego zwracali się już po imieniu, mówiąc ''Pawel''. Ten, gdy mnie zobaczył przez chwilę się zmieszał, ale szybko odzyskał zimną krew. Paul Schmeinta, bo o nim mowa, był synem gońca w gminie i pierwszym członkiem SA w całym Flössingen!!

Martwię się o hrabiego Walentego. Pod Klüschau 15 działonowych i jedna włączona do obsługi działa FlaK kobieta, starło się z rosyjskimi czołgami. Boże zachowaj tych młodych!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz